Wspomnienia Pana Władysława Dwojaka 

Pan Władysław Dwojak na tereny Żuław wyruszył ze stacji Kunów (powiat Opatów). Do dziś w rodzinnym archiwum zachował się dokument Państwowego Urzędu Repatriacyjnego, Oddziału Powiatowego w Ostrowcu.

W maju 1947 r. Pan Władysław Dwojak miał siedemnaście lat. Pierwszą tak długą podróż pamięta dokładnie - Wyjechaliśmy z Kunowa po obiedzie, pierwszy postój to Łódź Kaliska, dalej Kutno. Na jednej ze stacji dostaliśmy obiad z PURu, była to zupa. Przynieśliśmy ją do wagonu i zaczęliśmy próbować. Jak na tamte czasy to smakowała. Podróż dłużyła się. Zdarzało się,że staliśmy cały dzień czekając aż przepuszczą inne pociągi. Ja często jechałem w wagonie z końmi, pilnowałem, aby się nie zerwały. W końcu dotarliśmy do Pszczółek, wyładowaliśmy wszystko, oj czego my ze sobą nie wieźliśmy: maszyny rolnicze, żywe zwierzęta i zabitego świniaka też się wiozło, aby było co jeść w drodze i po przyjeździe. Ojciec już wcześniej był zobaczyć Steblewo, wiedział co go czeka, jednak dla nas młodych (dużo było młodzieży w naszym transporcie) wędrówka z całym dobytkiem była za wolna. Chcieliśmy szybciej zobaczyć co nas czeka. Ruszyliśmy przodem. Przed samym Steblewem zaczął padać mocny deszcz. Musieliśmy przeczekać ulewę w małym domku na początku wsi, gdy pozostali dotarli na miejsce zaczęliśmy szukać miejsca na nocleg. Nasza rodzina zanocowała w domu podcieniowym, tu gdzie mieszkają teraz państwo Senderscy. Dopiero na drugi dzień obejrzeliśmy dokładnie wieś. Wszędzie same puste pola, osty i pokrzywy. Budynki poniszczone, ale widać było, że wcześniej ludziom żyło się tutaj dostatnie. No cóż wojna(...) i skończyło się.
Po dwóch dniach przenieśliśmy się do innego budynku - dzisiaj już go nie ma. Na tym miejscu znajduje się PGR-owska waga. Był to duży dom. Na piętrze mieszkali żołnierze, my i jeszcze cztery inne rodziny, zajęliśmy dół budynku. Wojsko mieszkało z nami do jesieni, zajmowali się koszeniem łąk nad Wisłą, a zebrane siano wywozili na potrzeby wojska.

Wspólne dzielenie domu i zabudowań gospodarczych nie było łatwe .Trudno tak żyć, każdy woli robić po swojemu. Ojciec postanowił więc wyremontować inny bardzo zniszczony budynek. Obecnie również i tego budynku nie ma w Steblewie. Pracowaliśmy przez całą zimę. Naprawiliśmy okna, zrobiliśmy podłogi i na wiosnę można było już zamieszkać. Wówczas dołączyła do nas siostra ze szwagrem, która została w Nietuliskach Małych. Cała rodzina była już razem, wspólnie lepiej można stanąć na nogi. Mieliśmy osobne gospodarstwa, ale mogliśmy sobie pomagać przy cięższych pracach. Dobrze pamiętam pierwszą jesienną orkę, jeden koń, pług jednoskibowy a ziemia tak ciężka, że przy odkładaniu skiby przewracało, zupełnie inaczej niż u nas w kieleckim. Ludzie do Steblewa przyjechali z różnych stron, ale na początku wszyscy bardzo zgodnie żyli,  jak jedna rodzina, wszyscy razem się bawili i młodzi i starsi, chciało się z ludźmi być.

I tak upłynął pierwszy rok pobytu na Żuławach. Następne lata to ciągła tułaczka, w Steblewie byłem tylko gościem – opowiada Pan Władysław Dwojak. W 1948r. zabrali mnie do SP (Służby Polsce), odbudowywaliśmy stadion we Wrocławiu. Po powrocie przydzielony zostałem do kopania dołów pod słupy wysokiego napięcia. Lampy w Steblewie zaświeciły na Gwiazdkę 1948r. Zimą 1950 roku wyjechałem na kurs traktorzysty do Wieczna koło Słupska, potem na krótko zatrudniłem się w PGR-rze i w 1951 kolejny wyjazd do wojska.

Na stałe wróciłem w 1953 roku. Nie był to łatwy czas dla rolnictwa. Zmuszano chłopów do tworzenia Spółdzielni Rolniczych. Ojciec się zbuntował i nie wstąpił. Przez to gorzej nam się żyło. Zabrano do Spółdzielni część ziemi, bez maszyn trudniej było wywiązać się z obowiązkowych dostaw. Ojciec przesiedział kilka dni na UB w Pruszczu. Pytali dlaczego nie odstawił zboża. Tłumaczenie, że nie ma jak wymłócić nie pomagały. Na szczęście wszystko się dobrze skończyło, Razem z bratem udało się nam pożyczyć z PGR-u na noc młockarnię i odstawić brakujące zboże. Trudny czas dla zwykłych ludzi, czas wielkich rozterek. W wojsku wysyłano nas na zabezpieczenie wsi. Mówiono, że przed kradzieżą. Dopiero problemy ojca z obowiązkowymi dostawami uświadomiły mi o co chodziło w pilnowaniu wsi przez wojsko. Trudne czasy, ale mam również miłe wspomnienia z tamtych lat. Po powrocie z wojska ożeniłem się, dziewczyna już czekała - uśmiecha się do żony Pan Władysław. Wypatrzyłem ją przed kościołem w Giemlicach, ubrana była w białą sukienkę. Patrzę ładna dziewczyna z długimi włosami, ułożonymi w „korkociągi”- taka była moda- tłumaczy nam nasz rozmówca. Ślub również braliśmy w Giemlicach w niedzielę na sumie, a nie jak teraz popołudniu w sobotę. W tym czasie wybudowaliśmy również dom, w którym mieszkamy już ponad 50 lat. Wspólnie przeżyte lata państwo Dwojakowie wspominają z humorem. Praca na roli nie była łatwa, ale człowiek chciał coś mieć, to musiał pracować. Błota zawsze było pod dostatkiem, a jesienny ręczny zbiór buraków i ziemniaków trwał od rana do wieczora, potem trzeba było nakarmić zwierzęta, ponownie nastawić parnik i pracę kończyło się w nocy - wspomina pani Gertruda Dwojak. Byłem jeszcze młody ,ale przerzucone tony buraków na wóz i z wozu czuję w plecach do dziś- wspomina z kolei pan Władysław Dwojak. Z biegiem lat było coraz lżej. Ciągnik i kolejne maszyny pojawiające się w gospodarstwie ułatwiały pracę i cieszyły. Chociaż mechanizacja nie zawsze wygrywała z solidną pracą rolnika.- uśmiecha się nasz gospodarz i opowiada nam historię z przed wielu lat- W okresie żniw razem z sąsiadem zaczynaliśmy koszenie pszenicy . Sąsiad czekał na ciągnik z Kółka Rolniczego, a ja zaczynałem snopowiązałką i końmi.- No Dwojak, jak długo będziesz kosił – śmiał się sąsiad. Nie spieszyłem się, konie miałem dobrze wychowane, najedzone nie schylały się do kłosów, nie skubały, pracowały dobrze i roboty ubywało. U sąsiada zjawił się zamówiony sprzęt na polu, jednak od razu co się popsuło. Ściągnęli mechanika, naprawiają, naprawiają(...), a ja dalej pracuję pomału, koniki chodzą, automat snopowiązałki klap... klap... wyrzuca snopki. Przyszła żona poustawialiśmy sztygi i wracamy do domu. Sąsiad znowu się śmieje - Władek pomóż, skoś mi pszenicę - śmiejemy się wszyscy razem.

Bardzo miło tak siedzieć, pić gorącą herbatę, zajadać przygotowane przez panią Gertrudę słodycze i słuchać ciekawych losów mieszkańców mojej wsi.

Żal było kończyć spotkanie, postanowiłam wypytać jeszcze o czasy wojny. Znowu usłyszałam ciekawą historię.
Kiedy wybuchła wojna byłem małym chłopcem – mówi pan Dwojak - przerażały opowiadane historie o nadchodzących Niemcach. Wyobrażałem sobie ich jako diabły jeżdżące po wsi z beczką smoły. Kiedy Niemcy rzeczywiście dotarli do naszej wsi wszyscy mieszkańcy pochowali się, a ja razem z Józkiem Fudalejem usiedliśmy na ławce przed domem i czekamy. Mieliśmy po 9 lat i bardzo bujną wyobraźnię, byliśmy bardzo ciekawi jak wyglądają Niemcy. Jednak gdy nadjechał samochód obleciał nas strach. Auto zatrzymało się i wysiadł z niego wojskowy. Ku naszemu zdziwieniu wyglądał bardzo podobnie do nas. Podszedł do ławeczki, zdjął nam czapki z głowy, położył na kolanach i wrzucił do nich kilka cukierków, poklepał po ramieniu i odjechał. Oczywiście cukierków nie zjedliśmy, zakopaliśmy je. Gorzej było z rodzicami, dostaliśmy tęgie lanie.

Myślę, że pogoda ducha Pana Władysława udziela się wszystkim, którzy chociaż przez chwilę posłuchają jego wspomnień, mnie również świat wydaje się lepszy.

 


Wspomnienia spisała Żaneta Lewandowska
Pomoc w opracowaniu Katarzyna Chajek

 Śp. Władysław Dwojak zmarł 25 lipca 2017 r.