Urodziłam się w Gdańsku. Moja matka zajmowała się dziećmi, ojciec pracował przy rozwożeniu węgla. Mieszkaliśmy w kamieniczce na Kocurki w Gdańsku. Oprócz nas mieszkały jeszcze cztery rodziny. Mieliśmy dobre warunki lokalowe – pokój, kuchnię, w której była woda.  To były szczęśliwe dziecięce lata. Żyło się dobrze do momentu aresztowania mojego ojca. 

Mój ojciec był Niemcem. Matka opowiadała, że należał do partii komunistycznej na Oruni. Dwa tygodnie przed wybuchem drugiej wojny światowej Hitler wydał rozkaz o aresztowaniu wszystkich należących do tej partii. Do naszego domu przyszło pismo, że Henryk Kaschner ma się stawić na Okopową w Gdańsku. No i pojechał. Sąsiadka mówiła mojej mamie, że wszystkich, których zabrano z naszej ulicy na Okopową załadowali do ciężarówki i wywieźli. Mój ojciec zginął w łagrze. Mój brat miał wtedy roczek, a mama była w ciąży i to ją uratowało od załamania się. Chodziła do szkoły i skończyłam pięć klas. Z czasów wojennych pamiętam wycie syren. Kładliśmy się spać w ubraniu, aby móc szybko uciec do bunkrów. W naszej kamienicy mieszkaliśmy do końca wojny. Życie nasze zmieniło się dopiero po wojnie. Kiedy przyszli Ruscy, to zabrali nas do Św. Wojciecha. Mieszkaliśmy tam dwa lata. Poszłam do szkoły, ale po polsku mówić nie umiałam. W 1950 roku przyjechałam do Grabiny. Miałam 17 lat i nadzieję, że znajdę tam pracę. Matka chciała jechać do Niemiec, a myśmy płakali, że nie chcemy jechać. Potem trochę tego żałowaliśmy. Matka nasza postawiła nam warunek, że musimy nauczyć się mówić po polsku, skoro chcemy tu żyć.

Do Grabiny przyjechaliśmy w kwietniu, ciągnikiem, bo w latach 50. nic tu nie jeździło. Do Pruszcza trzeba było chodzić pieszo. Przyjechałam wraz z moją siostrą i bratem, ale tylko ja tu zostałam. Rodzeństwo wyjechało do Niemiec.
Dużo ludzi przyjechało z Kujaw. Początkowo bardzo mnie ciągnęło do Rotmanki. Dlatego co niedzielę wsiadałam na rower i jechałam odwiedzić starych znajomych. Tam mieszkali jeszcze Niemcy.

Podobało mi się w nowym miejscu. Ładny park był, czysta Motława, w której można było się kąpać.  W Suchym Dębie poprzez wojenna pożogę zniszczony był trochę sześciorak, kościół i we młynie były ślady po pociskach. W porównaniu z Gdańskiem zniszczenia były niewielkie. Była poczta, piekarnia, ośrodek zdrowia.

Pracę w Grabinie dostałam przy rozrzucaniu gnoju na polach. Najbardziej nie lubiłam w burakach pracować.
Tutaj też wyszłam za mąż. Ślub kościelny braliśmy w 1959 roku, jak wszystkie dzieci nasze były już na świecie. A urodziłam ich pięcioro. Mąż początkowo pracował w Krzywym Kole, potem w Grabinie. To był jedyny chłopak, który nie dał mi popalić, tylko zapalić.

Przejście z Gdańska na wieś to duża zmiana, ale szybko się zakorzeniłam. Tylko jak w radiu po niemiecku śpiewali, to płakałam. Nie raz miałam ochotę się spakować, zabrać plecak i na pieszo iść do Niemiec. Mój mąż musiałby się uczyć niemieckiego, więc tego nie zrobiłam.

Jestem szczęśliwa. Nie raz sobie tak myślę, a komu tak dobrze jak nie mnie. Wnuków mam udanych, mam prawnuczkę. Zdrowie dopisuje. Dzieci o mnie dbają.

 

 Zdjęcia ze zbioru rodzinnego.


3 klasa w Gdańsku 1943 rok.
(pierwsza od lewej w środkowym rzędzie)



Plaża na Stogach - 1943 rok.



Na koniu - PGR - Grabiny Zameczek - ok. 1951 r.



Z Eugeniuszem Kamińskim (przed ślubem)




W parku (kaczarnie) z synem Ryśkiem - 1953 r.



Przysięga męża - Wałbrzych 1954 r.


"Nie zapomnij o mnie" - 1954 r


Mąż w wojsku - 1954 r.



Świetlica - Grabiny Zameczek - ok. 1960 r.


Przedszkole, ja jako kucharka.



Przedszkole - Mikołajki



60-te urodziny męża



Mąż  z wnukami.



Mąż z synową Teresą i wnukiem Arkiem.



Ja z wnukami.






Z rodziną - 1973 r.




Ja ze znajomymi.



 Rozmowę z panią Wiktorią Kamińską przeprowadziły Małgorzata Stachurska i Nikola Mazurowska
Opiekun pani Grażyny Knitter.