Urodziłam się w miejscowości Ostrowite koło Bydgoszczy, w powiecie świeckim. Moja mama zajmowała się domem i wychowywała dziesięcioro dzieci. Ojciec prowadził stajnię w majątku i oporządzał konie. Właściciele tegoż dużego majątku mieli córkę, z którą się bawiłam. Chciała także, abym się razem z nią uczyła. I dlatego naukę rozpoczęłam mając sześć lat. W wieku siedmiu lat byłam uczennicą klasy drugiej.
Dzieciństwo było szczęśliwe. W mojej miejscowości był lekarz, sklep, kościół w Rykowisku. Niedaleko było do Świecia, można było iść na piechotę lub jechać konno.

Jak przyszli Niemcy, miałam jedenaście lat. Trzeba było pracować. Pół roku chodziłam do szkoły, potem ją zamknięto. Niemcy mówili, że szkoda nauczycieli dla polskich dzieci.

W 1939 roku dziadek dostał się do niewoli niemieckiej. Potrafił mówić w języku niemieckim, tłumaczył im, że ma dużą rodzinę i puścili go. 
W wieku piętnastu lat pracowałam na roli. Po wojnie uczyłam się szycia. Mój dziadek był krawcem.

Mój tata dostał pracę w Suchym Dębie, i dlatego w 1947 roku przeprowadziliśmy się do Grabiny. Miałam wówczas siedemnaście lat. W Grabinie urodziło się jeszcze dwoje mojego rodzeństwa. Tata pracował jako dróżnik. Dla niego był przeznaczony dom. My wraz z mamą mieszkaliśmy w Grabowie. Mieliśmy trzy pokoje, pompę na  wodę na korytarzu, nie trzeba było wychodzić na dwór.

W czasie wojny nie można było brać ślubów ani mówić głośno po polsku. Po wojnie szyłam rzeczy wraz z mamą i w tygodniu do uszycia miałam nawet dwie suknie ślubne.

W Grabinie, w szkole odbywały się zabawy. Na jednej z nich poznałam swojego męża. Ślub braliśmy w kościele w Giemlicach, bo tam była nasza parafia.

Mój mąż za to, że był na wojnie dostał działkę. Teściowie moi też mieli rolę. Pamiętam, że przez miesiąc wszyscy szli na pole, a ja tylko szyłam i robiłam na drutach. Pracę na gospodarstwie zaczęłam od dojenia krów. I nawet to mi się spodobało. Potem robiłam w polu.

Kiedyś wieczorami wszystkie kobiety robiły na drutach. Na przykład przędłam wełnę, moje siostry robiły na drutach, a mama czytała nam książki wypożyczone w Pruszczu w bibliotece. Tak mijały nam wieczory. Nie było radia, telewizji i komputerów, dlatego  mieliśmy dla siebie czas. Razem nawet spędzaliśmy sylwestra my i rodzice. Młodzi bawili się ze starymi. Mieszkam tu już 60 lat. Jestem szczęśliwa i nie tęsknię za moją miejscowością. Dużo także podróżuję po świecie.

 

Z panią Klarą Cymską rozmawiała Żaneta Tofil
Opiekun pani Grażyny Knitter.