Urodziłam się w miejscowości Podejki w miejscowości dziś należącej do Białorusi. Rodzina moja zajmowała się gospodarką. Żyło nam się tam bardzo dobrze. Wszyscy się szanowali. Do kościoła były cztery kilometry. Szliśmy zazwyczaj pieszo na boso, czasami jeździliśmy końmi. Blisko były sklepy.
Skończyłam cztery klasy szkoły podstawowej. Wyszłam za mąż. Druga wojna światowa zburzyła mój porządek. Na wojnę poszedł mój mąż i dziadek. Umarła moja mama.

Kiedy skończyła się okupacja, moje rodzinne tereny przeszły pod władanie Związku Radzieckiego. Postanowiliśmy uciekać do Polski, bo przecież my to Polacy.

W gminie Suchy Dąb mieszkała moja siostra. Postanowiliśmy tam skierować nasze kroki. Był rok 1957 lub 1958. Tygodniowa podróż do Polski była długa i wyczerpująca. Jechaliśmy wagonami, w których przewożono krowy.
Oczywiście bałam się nowego miejsca. Przyjechaliśmy w pięć osób: troje moich dzieci, mąż i ojciec męża. Nie mieliśmy nic ani ubrań, ani grosza.

Musieliśmy dać radę sobie sami, nikt nam nie pomógł. Nie podobało mi się tutaj. Wszędzie widoczne były zniszczenia wojenne. A do tego jeszcze miejscowi ludzie byli dla nas niedobrzy. Wyzywali nas od Ruskich i Ukraińców, a my przecież byliśmy Polakami.

Z biegiem lat było coraz lepiej. Dzieci chodziły do siódmej klasy do Suchego Dębu.

Długo przyzwyczajałam się do nowego miejsca, chciałam wrócić, ale nie miałam do czego. Brakowało mi tamtych ludzi.  Teraz jest mi tu dobrze, jestem szczęśliwa, mam dobrych sąsiadów, już nie tęsknię.

 

Z panią Janiną Waśko rozmawiały
Kinga Brzykcy i Natalia Borek
Opiekun pani Grażyny Knitter

 

Śp. Janina Waśko zmarła 16 grudnia 2013 r.