"Podróż w nieznane"

 

Państwo Jadwiga i Jan Koziara mieszkają w dużym, pięknie zadbanym domu w Suchym Dębie przy ulicy Sportowej. Pan Jan pamięta dokładnie, że przyjechał do Suchego Dębu 15 czerwca 1945 roku z rodzicami i z rodzeństwem. Zanim tu przyjechaliśmy mieszkaliśmy w byłym województwie kieleckim między Zwoleniem a Puławami. Gdy był front nasze mieszkanie zajęli Niemcy...

Po wyzwoleniu przenieśliśmy się do brata mojej mamy i mieszkaliśmy tam dwa miesiące do czerwca. Wszystko było zniszczone opowiada pan Jan stodoła rozebrana na schrony. Decyzja starszych była taka, że wyjeżdżamy. W Pionkach mieszkaliśmy w wagonach dwa dni przy torach. Pierwszy raz w życiu zobaczyłem kolej. Pan Jan określił, że widział „dwie smugi i czarny potwór”. Załadowaliśmy się na wagony towarowe niektórzy mieli inwentarz. My natomiast nic nie mieliśmy. Miałem wtedy 9,5 lat. Jechaliśmy przez Opoczno, Końskie, Skarżysko tam były uszkodzone tory dalej skierowali nas do Częstochowy, Opola, Poznania i do Sopot. Jedni osiedlali się w mieście a inni na wsi. Nasza podróż trwała dwa tygodnie. W Sopocie pamiętam wiadukt, byłem tam 7 lat temu jeszcze stał. W tej miejscowości pociąg stał dwa dni. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem morze. Masa ludzi przez las pobiegła do morza. Usłyszałem szum morza i plusk fal. Cofnęli nas do Pruszcza powiedzieli, że jest to ostateczne miejsce. Ojciec pochodził ze wsi, więc szukaliśmy miejsca do osiedlenia się na wsi.

Kilka rodzin zajęło zabytkowy dom. Mieszkaliśmy tu, żeby było raźniej. Chociaż życie w gromadzie było trudne.

Ludzie przyjechali w te rejony z różnych stron: zza Buga, dużo z rejonu Opoczna, Sandomierza również było dużo autochtonów. Oni mieszkali tutaj około 2-3 lata. Później ich wywieźli albo sami wyjechali do Niemiec...

Z tego, co pamiętam rósł tam duży rzepak. Gdy zebraliśmy rzepak z pola rozpościeraliśmy płachtę na ziemi i na to dawaliśmy rzepak, który młóciliśmy kijami. W co drugim domu była olejarnia. Był cylinder blaszany do tego przyspawana była kolba. Do cylindra ładowało się rzepak i kręciło powoli kolbą. Uderzało się kijkiem żeby nie przywierał do ścianek. Po jakimś czasie wysypywało się to do innego cylindra, w którym była prasa. Prasą tą ściskali sprażony rzepak i wyciekał olej przez rynienkę, która przyspawana była do naczynia. Olej ładowano do kany 20 litrowej po mleku i dorosły mężczyzna szedł z nią do Tczewa, bo do Gdańska było za daleko, aby go sprzedać. Tamten olej był bardzo dobry smarowaliśmy go na chleb. Ten olej z pierwszego tłoczenia nie jest taki smaczny.

Jedliśmy też bardzo dużo ryb Niemcy przerwali wały na Wiśle, zalane były: Błotnik, Cedry i pełno było ryb. Jadłem ich tak dużo, że przez około 10 lat nie mogłem już na nich spojrzeć.

Ojciec przywiózł z kieleckiego ziarna: prosa, gryki, żyta i wsiał do ziemi, nie wyrosło, natomiast pszenica bardzo się udała. Młóciliśmy ją po kielecku cepami. W kieleckiem nie było mąki pszennej. Tutaj matka wypiekała masę ciast z tej mąki. Pamiętam jak wydłubywaliśmy kruszonkę. Gdy ciasto wyschło karmiliśmy kury, matka piekła następne ciasta. Ojciec wybudował piec i piekło się chleb. Kobiety piekły chleb każda piekła dla swojej rodziny. W domu robiły u siebie rozczyn a tu formowały i kładły na liściach kapusty, miał on wtedy specyficzny smak i zapach i wkładały do pieca. U pani Pulsakowskiej był piec żeliwny po Niemcach, ale chleb tu wypieczony nie był tak dobry jak z naszego pieca.

My nie mieliśmy krowy, ani konia dostaliśmy dopiero w roku 1946 od „cioci Unry” (amerykańskie dary). Pamiętam, że amerykańskie krowy były dzikie chyba z prerii, a mój ojciec dostał spokojną naszą krowę. Później dostaliśmy konie. Powstały kółka rolnicze... W 1950 r uruchomili kolejkę wąskotorową. Przystanek był gdzie mieszka obecnie p. Wolszczak. Dużo osób jeździło tą kolejką. Dojeżdżało się wesoło do szkoły. Dojeżdżałem do szkoły elektrycznej w Gdańsku później przenieśli ją do Wrzeszcza na Sobieskiego...  Zacząłem pracować w Stoczni Gdańskiej nie miałem zacięcia do gospodarki wspomina pan Jan. Ale gdy ojciec złamał nogę musiałem przerwać pracę w stoczni. Tam pracowałem tylko tydzień i musiałem zająć się gospodarstwem. Założono później kołchoz ojciec był tam dozorcą. W latach 50–tych była brygada SP junacy, którzy zajmowali się osuszaniem tych terenów. Całe obozowisko było na polu za sołtysa domem...

Do roku 1950 było bardzo dobrze, nikt o polityce nie mówił. Było kino, chodziliśmy oglądać filmy. Kościół to była wielka ruina dachu nie było. Ta kruchta, co sklepienie łukowe było to rozebrali a cegłę zabierali. Mury same zostały. Remont rozpoczął się od 1974 roku. Mam do tego osobisty stosunek, bo brałem udział w odbudowie. W kruchcie zostawiłem stary łuk żeby było wiadomo, że było takie sklepienie. Dostałem podziękowanie od ks. Żakowskiego w 1977 roku.

Pamiątek nie mam gdyż aparat to był luksus. Nikt nie wpadł na pomysł, aby robić zdjęcia, a powinno się dokumentować takie rzeczy. W grudniu 1955 roku poszedłem do wojska na 29 miesięcy. W 1959 r ożeniłem się. Pani Jadwiga mówi, że życie tutaj było bogatsze była pszenica, olej. W kieleckiem to sam piach. Jak wróciłem z wojska pracowałem w GS-ie. Póżniej GS-y przenieśli do Pszczółek i musiałem dojeżdżać. Rano robiłem obrządek jadłem śniadanie i jechałem do pracy tam zjadłem obiad i szybko wracałem i znów w pole coś zrobić.

Konserwator nie chciał się zgodzić na rozbiórkę domu podcieniowego. Miałem już 50–lat i ostatni moment, aby się budować. Poszedłem na dach i rozebrałem dachówkę. Fragmenty belek tego domu zostawiłem sobie na pamiątkę.

Szkoda, że nie miałem aparatu, aby uwieczniać część mojej historii i tego terenu.                                                

 
 
 Ze zbioru rodzinnego


Pan Jan Koziara w czasie pracy przy odbudowie kościoła w Suchym Dębie



{google}8848792837979473925{/google}

 

Wspomnień wysłuchała Agnieszka Kępińska
Opiekun Danuta Kryger
Suchy Dąb, styczeń 2008 rok

 Śp. Jadwiga Koziara zmarła 7 kwietnia 2019 r.