Wejer Wanda ur. 05.05.1936 r. w Borętach
z domu Dombrowska przyjechała do Osic 12.VI.1960 r.

"Całe życie miałam w głowie,że zostanę organistą"

W sobotnie popołudnie 2 stycznia 2008 r. odwiedziliśmy panią Wandę Wejer, by posłuchać wspomnień z minionych lat.
Pani Wanda mieszka na przeciw kościoła w domu, który miał jeszcze po wojnie podcienie. Mieściła się w nim rzeźnia.
Czekała na nas wraz z swoją córką Łucją, która mieszka z rodziną w tym samym domu - jest duży. Przechodzimy do pokoju pani Wandy. Ileż tu kwiatów... podziwiamy.
Każdy człowiek ma swoją historię - zaintrygowane zaczynamy nasz wywiad.

Jak wyglądało pani dzieciństwo? zapytał - O Boże! moje dzieciństwo było straszne... to dlatego, że byliśmy pod okupacją niemiecką. Skończyłam 7 lat i musiałam iść do niemieckiej szkoły, chodziłam do niej cały rok.
Pamiętam pod koniec wojny, gdy miały być święta Bożego Narodzenia mama miała już wszystko przygotowane i prezenty zapakowane. Panował świąteczny nastrój. Przyszli jacyś mężczyźni i nas z domu wyrzucili. Wszystkich mieszkańców Boręt zesłali do jednego kościoła i tam nocowaliśmy ze 3 noce. Po tych trzech nocach o trzeciej rano przyszła policja i kazała nam opuścić kościół. Kazano wszystkim udać się na stację kolejową w Subkowach. Tam wcześniej pracował mój ojciec - był dróżnikiem. Podstawili transport - władowali nas do wagonu bydlęcego i powiedzieli, że front idzie i że nas pozabijają. Oni nas wywieźli pomiędzy Słupsk a Koszalin. Myśmy jechali tydzień czasu pamiętam, a w tych wagonach była słoma i my leżałyśmy wszystkie dzieci na niej z matką i z ojcem. Przez 48 godzin jechaliśmy może pół albo godzinę - resztę zawsze staliśmy w polu. Było bardzo zimno, padał śnieg. Wreszcie dojechaliśmy do miasta [Polnau], a z niego wzięli nas do furmanki i wywieźli do takiej wioski [Rocok]. Zdążyliśmy tylko przyjechać, a w nocy szedł tam front. Z jednej strony Niemcy z drugiej Ruskie i my w tym ogniu żeśmy byli. Mama nas wzięła - wszystkie dzieci do rowu pochowała i byliśmy w rowie chyba ze trzy noce, dopóki front nie przeszedł.Gdy przeszedł było już wszystko w porządku. Znowu na strychu zamieszkaliśmy. Później szli Ruskie - nie żołnierze a bandziory - ja nie rozumiałam wtedy, bo miałam 9 lat na co ciągle biorą te kobiety? Mama mówiła, że jak idą ruscy to mamy ją trzymać za sukienkę mocno. Kiedyś próbowali naszą mamę „zaczepiać” -10 dzieciaków uczepionych mamy spódnicy krzyczała w niebogłosy! I mamy nie wzięli.
Poszliśmy do miasta, tam byli starsi żołnierze - dali nam dokument, że możemy stamtąd wyjechać do Subków (do miejsca gdzie mieszkaliśmy od dzieciństwa). Dali nam 2 konie i wóz - jechało nas 4 rodziny. Jechaliśmy z trzy tygodnie, dziennie wychodziło chyba 20 km. Nasza mama miała sama osiem małych dzieci. One jechały na wozie, a my starsi szliśmy na piechotę. Po drodze było dużo opuszczonych domów. Zatrzymywaliśmy się w niektórych. Mama upiekła tam chleb, zjedliśmy, umyła nas wszystkich i dalej ruszaliśmy w drogę. I tak znowu 3 dni żeśmy szli, aż znaleźliśmy się w Subkowach.
Tu znowu przyszli jacyś panowie i oni nam wszystko powyrzucali z tego wozu do rowu, a dzieci też wrzucili do rowu. Wóz z końmi zabrali i pojechali.
Nasze mieszkanie było już zajęte - inni przyjechali, zajęli je, nasze meble również myśmy nie mieli już nic. Późnym wieczorem przyszedł jakiś pan i powiedział, że ma dla nas mieszkanie - to był taki barak. Było w nim bardzo zimno, chociaż był kwiecień. Mama chodziła do lasu oddalonego o 3 km i przynosiła na plecach drewno, żeby było nam ciepło. Wcześniej mieszkali tu uciekinierzy - było w nim bardzo dużo pluskw. Mama o tym nie wiedziała dopiero jak w nocy mała siostra w kołysce się rzucała i nie mogła spać zorientowała się dlaczego. Poszła wtedy do gminy żeby nam zmienili mieszkanie, no to dali nam pokój, gdzie podłogi nie było - sama glina. Mieszkaliśmy tak do czasu przyjazdu braci. Jeden brat był w niewoli niemieckiej 5 lat, a drugi we Francji. Ojciec leżał chory na isjaż. Mama musiała na nas sama pracować, sprzątała min. w kościele.
Jeszcze jak byłam mała, ksiądz uczył mnie grać na organach. Jak było ciepło chodziłam do niego po szkole. Całe życie miałam w głowie, że zostanę organistą.
Pamiętam takie przedstawienie w szkole - Szopkę Bożonarodzeniową, pani mnie wybrała bym grała rolę Bernadetki. W nim zbierałam chrust boso w lesie i śpiewałam pieśń pt „Nie płacz już dziecino”. I ja podobno to tak pięknie zaśpiewałam, że wszyscy byli bardzo zachwyceni. Ksiądz mi za ten śpiew na przyjęcie kupił buty, pończochy, książeczkę do nabożeństwa i różaniec.
Jak przygotowywaliśmy się do I Komunii Świętej ćwiczyliśmy pieśni. Po wojnie nie umiałam jeszcze dobrze czytać i pisać. Pewnego razu organista powiedział mi bym zaśpiewała pieśń pt. „Chwalcie łąki umajone”, ja te trzy słowa zaśpiewałam resztę la, la, la, bo nie znałam słów. Wtedy ksiądz podszedł do organisty i powiedział – ty dasz jej śpiewnik. Od tego czasu niczym się nie zajmowałam tylko uczyłam się śpiewać.
Trochę później pojechaliśmy na PGR-y. Bracia zaczęli pracować, ja miałam wtedy 13 lat i uczyłam się, chodziłam do szkoły oddalonej o 3 km.
W domu nie było dostatku, więc poszłam do pracy. Pracowałam koło Malborka w Kołdowie w cegielni - pracowałam tam do 16 roku życia. Potem wróciłam do domu. Zaczęłam pracować jak rodzice w pegeerze. Poznałam mojego przyszłego męża Franciszka, przyjechał do ciotki, był w wojsku, był sierotą. Matka umarła, ojca nie miał. Nie miał nic. Wychowywała go obca rodzina Cymanów.
Nazwisko miał po matce – Machlik. 1954 r. wyszłam za mąż, a w 1955 r. urodziła się Lusia - jak miała 5 lat przyjechaliśmy do Osic. Mąż zaczął pracować w Kółku Rolniczym. Mieszkaliśmy w domu p. Jasińskich. Pani Jasińska dała nam 2 pokoje i kuchnię. Jak umarli, przyszli spadkobiercy i ja musiałam od nich dom odkupić. W międzyczasie mieszkaliśmy w domu państwa Czapskich.
Pamiętam jeszcze jak byłam panną, jak pracowałam w Kołdowie dostałam pierwszą wypłatę poszłam na stację i cyganka chciała mi powróżyć – zgodziłam się. Ona mówiła żebym dawała pieniądze, to będzie wróżyła dalej. Mówiła dodaj, dodaj i ja dodawałam a ona powiedziała tak, „że szybko zgubię buty„ to ja się spytałam, co to znaczy?... powiedziała że szybko wyjdę za mąż. Powiedziała, że będę żyła z mężem 25 lat, urodzę półtora dziecka, a ja się pytam jak to półtora, a ona odpowiada, że tego już nie wie, ale wszystko się zgodziło - urodziłam córkę, później „nosiłam” ciążę pozamaciczną.

Dowiedzieliśmy się jak doszło do zaręczyn.
Na wycieczce do kina opowiada pani Wanda – gdy spóźniliśmy się trochę i rozpoczęła się kronika, nie chcieliśmy przeszkadzać innym i wyszliśmy na spacer. Na tym spacerze Franek spytał się mnie czy zostanę jego żoną?. Nie znałam go dobrze, byłam w strachu co mu odpowiedzieć przecież małżeństwo to obowiązek. Nie chciałam go też obrazić odmawiając. Dlatego powiedziałam mu, że powiem mu jutro, a on mówi, że mam mu powiedzieć dzisiaj, że on się nie obrazi - no to się zgodziłam. On wtedy ukląkł, podniósł ręce do góry i powiedział „mamo, jeśli mnie widzisz pobłogosław ten związek” i tam, w tym właśnie miejscu 25 lat później miał wypadek i tak się skończyła moja kariera - tylko te 25 lat szczęśliwego małżeństwa. Teraz też mi niczego nie brakuje, tylko samotność dokucza.

 Sąsiadów miałam dobrych. Koleżanki dwie - Krystynę Czapską i Janinę Czeczotko.

 

Z archiwum rodzinnego Wandy Machlik

Na zdjęciu p.Wanda z 1,5 roczną
córką Lichnowy




Państwo Machlik z córką Łucją ( 3,5 r) Lichnowy

  


Państwo Machlik z córką i mamą
Pani Wandy Machlik





Niedzielne popołudnie Na zdjęciu dom państwa Machlik (już bez podcieni) od lewej p. Hela Radzymirska,  p. Janina Czeczotko, brat (koleżanki i p. Wanda z dziećmi)




Na podwórzu w Osicach pani Wanda karmi drób (w końcu na swoim)




Przedstawienia z udziałem pani Wandy Machlik
Po lewej pani Wanda z boku Helena Koszykowska (fot.1962 r.)




Po lewej p. Wanda,pani Misztal, z prawej H. Koszykowska




p. Iglewska, p. Wanda, p. Greber pani Misztal (w przebraniu)




fot. Poniżej od lewej p.Wanda  obok p. Ksawera Misztal




fot. Poniżej od lewej H. Koszykowska, p. Wanda, p. D. Iglewska




Pożegnanie Księdza Boguna
 od prawej 3 pani Wanda z córką z mieszkańcami Osic (1964 r.)




Mikołaj w świetlicy wiejskiej w Osicach na dole od prawej
3 Regina Koszykowska, 4 Łucja Machlik, 5 Barbara Juszkiewicz
(coroczna tradycja)




Pani Jasińska z córką Stefanią oraz wnuczkami
 (wcześniej były właścicielkami domu - mieszkały w domu państwa Machlik)





Zawsze marzyłam by śpiewać w chórze - procesja Boże Ciało (Giemlice)




Zdjęcie rodzinne mama Marianna Dombrowska (siedzi w środku)
z córkami i wnukami

 

Wspomnień wysłuchały Justyna Gortat i Anna Bielińska - uczennice II klasy Gimnazjum w Suchym Dębie
wspomnienia spisała Ania Bielińska
Opiekun J. Dombrowska

 

Śp. Wanda Wejer zmarła 14 grudnia 2015 r.