Biednie ale zgodnie

Wywiad z państwem Janiną i Ginterem Kussauer

W starym zadbanym domu pamiętającym XIX wiek odwiedziliśmy i przeprowadziliśmy wywiad z państwem Janiną i Ginterem Kussauer. Oboje urodzili się w 1938 roku, ale każde z nich w innym miejscu.

Pani Janina z domu Olszewska urodziła się w Łohiszynie, gmina Pińsk, woj. poleskie (obecnie Białoruś). Pan Ginter urodził się w Osicach, jest autochtonem. Pewnie gdyby nie II Wojna Światowa w ogóle by się nie poznali. Pamiętam koniec wojny – pamiętam jak palił się tzw. Rejon - wspomina p. Janina. Wtedy mama pobrała nas dzieci i położyła w bruzdy rosnących kartofli, to było w nocy i musieliśmy tam przeczekać. Nazajutrz tata pogłębił ziemiankę, w której przechowywał ziemniaki, przykrył ją i tam cała nasza rodzina spała w kolejne noce, aż do końca bombardowań.

Pani kapitanowa, która mieszkała w Łohiszynie przekazała mamie informację, że jesteśmy na liście wywozu na Sybir. Taty nie było w domu, bo Ruskie wysłali go do roboty. Mama na tę wieść szybko pobiegła i zapisała się na wyjazd do Polski. Mojego wujka wywieźli wraz z rodziną na Syberię w 1942 roku tylko dlatego, że był kierowcą u p. dziedziczki Skirmuntt.

Droga wiodąca przyszłą panią Kussauer do Osic trwała miesiąc. Rozpoczęła się w Łohiszynie, przez granicę Polski do Koszalina. Pamięta jak dojechali do Koszalina i jakiś pan pracujący w PUR zaproponował jej tacie, by osiedlili się właśnie tam. Tata zapytał czy są jakieś pustostany,
lecz on odpowiedział, że jeszcze mieszkają tu Niemcy, ale lada dzień opuszczą swoje mieszkania. Wówczas ojciec odpowiedział: „Nie, ja nie zamieszkam w takim domu. Nie chcę nikogo wyganiać. Nie ma mowy! Ktokolwiek to jest Niemiec, Polak, Rusek czy Żyd, to jest to człowiek, a to jego dom i ja nie będę nikogo wyganiał”. Przez tę skomplikowaną sytuację jeszcze następny tydzień pozostali
w wagonach na bocznicy. Ruszyli w kierunku Tczewa. Pociąg zatrzymywał się w polach, tam rosły kartofle, wtedy ludzie jadący transportem kopali je, żeby było co jeść.

Pamiętam jak na jednym z postojów ludzie zbierali cieknący ze szpar wagonu cukier, który się topił ponieważ było bardzo gorąco.

7-letnia p. Janina, była jeszcze małą dziewczynką, ale pamięta dokładnie dramaturgię trudnej podróży w bydlęcych wagonach – 11 osób, 3 rodziny. Wreszcie trasa dobiegła końca, ktoś krzyknął - Stacja Tczew wszyscy wysiadać koniec podróży! - Mężczyźni z rodzin szukali domów w okolicy Tczewa. Tak trafiliśmy do Osic.

Byliśmy tu najpierwsi - wspomina p. Janina - było to 28.XIII.1945 roku. Tata zameldował nas 1.IX.1945 r. w urzędzie w Suchym Dębie. Początki były bardzo trudne. Dom, w którym zamieszkaliśmy był bardzo zdewastowany. Było w nim pełno gnijących kartofli, które warstwą sięgały parapetów okiennych. Po wieloletnim myciu podłogi było czuć jeszcze specyficzny zapach. Nie było okien, na strychu nie było desek, były zerwane na budowę bunkrów, które znajdowały się na okolicznych polach. Jak spaliśmy to ktoś z dorosłych stróżował by nas nie okradziono.

Pan Ginter Kussauer mieszkał kiedyś w jednym z domów w Osicach  (obecny dom państwa Cichorz). Pamięta ojca jak był w 1943 r. ostatni raz na przepustce. Potem jak front niemiecki był pod Stalingradem, to ślad po nim zaginął. Chwila wzruszenia, łzy w oczach… - Mama mówiła, że Hitler zabrał nam ojca, a jej męża. Zaraz po wojnie na tym terenie była ogromna bieda. Nie było co jeść. Dlatego ze swoimi braćmi łapaliśmy szpaki i wróble, by było co włożyć do garnka. Jak front się zbliżał, kazano wszystkim opuścić te tereny. I trafiliśmy do Gdańska Siedlce. Mieszkaliśmy u znajomej rodziny w piwnicy. W okolicy stacjonowało polskie wojsko. Do nich chodziliśmy z bratem Pawłem prosić o chleb. Mówiliśmy „Pan daj chleba”, niektórzy mówili –„Niemcom nie dam”. Ale czasami dostawaliśmy pół lub całą kromkę. Tak, że nieraz nazbieraliśmy całą miednicę. Jakaż wtedy była uczta!”

Na polach był jeszcze rzepak, nasi rodzice chodzili na nie i zbierali w płachty łuszczyny, przynosili je do domów. Przez maszynkę, którą pożyczała wszystkim mieszkańcom Osic, mama mojego męża Józefa Kussauer otrzymywaliśmy olej. Pamiętam jak siadałam na stole i sypałam do niej ziarna rzepaku, a mama kręciła rączką.

- Otrzymywało się olej z pierwszego tłoczenia- śmieje się p. Ginter.

Oboje wspominają – Zboże też było na polach, jeszcze nie zebrane oraz ziemniaki. Rodzice chodzili kopać kartofle do Suchego Dębu. Nie pamiętam kto był wójtem, ale za to, że je zbierali otrzymywali od wójta przydział - trochę kartofli. Zresztą z kartofli zaraz po wojnie Rosjanie robili płatki ziemniaczane
(obecny dom p. Piotrowicz). Obok mojego domu - mówi p. Ginter - była suszarnia zielonek w ogromnej oborze, która później została zniszczona. Tam na strychu były jeszcze suszone buraki cukrowe. Mieszkańcy robili z nich bimber. W piwnicy domu (obecny p. Nazimków) było bardzo dużo koksu, który był wykorzystywany do robienia tegoż właśnie suszu. Mój ojciec robił bimber z żyta - opowiada p. Janina - Wymieniał go na chleb z żołnierzami, Rosjanami. - Pewnego dnia do domu przyjechała polska policja, znaleźli bimber, który był w pięciolitrowym gąsiorze. Jak dziś widzę jak jego zawartość wylewają do stawku. Po tych „odwiedzinach” tata zniszczył aparaturę i od tamtej pory było koniec pędzenia.

            Tutaj ludzie byli zgrani. Jedni pomagali drugim. Moi rodzice mieli krowę i mleko wymienialiśmy z autochtonami na towar taki jak: talerze lub inne towary.

Domy podcieniowe nie były zniszczone. Był piękny park.

W 1945 r. do Osic przyjechała nauczycielka Zdzisława Napora. Zaczęła prowadzić szkołę. Była surowa, jak biła w kark pamiętam do dziś - wspomina p. Ginter - Chodziliśmy od pierwszej do czwartej klasy do Osic. Klasy były łączone. Obok szkoły był stawek – pokazuje zdjęcie. 

 

 

 Ze zbioru rodzinnego. Janina Olszewska na tle stawu – 1960 r.

Pan Ginter - Stawek był ogromny i czysty. A nawet pływały w nim ryby.

Do klasy 5-7 chodziliśmy do Giemlic. Drogi nie było, była polna. Jak padało, błoto było po kolana Zimą z kolei, chodziliśmy po największym śniegu.

Ja nie chodziłam tą drogą – mówi p. Jania - wędrowałam polną, bo od razu ze szkoły wracałam na pole, by pomagać rodzicom w pracach polowych. Tam czekało na mnie ubranie na przebranie i kanapka. Trzeba było len wyrywać. Jakaż to była ciężka praca! Na rękach miałam same pęcherze. Len uprawiano tu przez dłuższy czas. Po zbiorach w snopach ładowaliśmy go do wagonów na stacji. Len odwożono do Malborka, do roszarni. Część zapłaty to był materiał, który mama odbierała w Malborku (głównie płótno pościelowe, na sukienki) oraz pieniądze. Potem z kuzynkami przyjeżdżały do Pruszcza i stamtąd szły na piechotę do domu.

Jak byliśmy w szóstej klasie to marzyliśmy o tym, by brać udział w zabawach, które odbywały się w Osicach. Zabawy – potańcówki były co niedziela. Baliśmy się nauczyciela p. Nyki, bo krzyczał na nas.

Był zespół wokalno-muzyczny. Jeździliśmy do okolicznych wsi i miast z występami. Zajęcia z młodzieżą prowadziła p. Stefa Tłuścik. Oj było wesoło!- Śmieją się oboje. - Zabawy były np. przy skrzypcach, na których grał p. Stojak lub p. Łobaczewski. Zawsze było pełno gapiów, punktowali, kto lepiej tańczy. Co się tańczyło? Polka, oberek, krakowiak, koroboczka. Tańczyć uczyli nas rodzice. Świetlica była czynna zawsze. Młodzież się zbierała i było bardzo wesoło. Tańczyliśmy też u p. Krzaka pod podcieniami.

Człowiek skończył 14 lat i trzeba było iść do pracy –wspomina p. Kussauer - trzeba było z czegoś żyć. Ja pracowałem w Błotniku w firmie budowlanej. Trochę człowiek zarobił na życie, oddał mamie, ale chciało się mieć rower. Jeden miesiąc rama, drugi koła. Co miesiąc coś. Tak złożyłem rower, którym jeździłem do pracy. W roku 1961 wzięliśmy ślub. Zamieszkaliśmy u moich rodziców - mówi p. Janina Kussauer. Urodziłam trzy córki. Tak płynęło życie, wychowywaliśmy je, pracowaliśmy we własnym gospodarstwie.

Zaczęliśmy oglądać zdjęcia. Pan Ginter pokazał nam zdjęcie z dwiema pięknymi kobietami. Ubrane były bardzo szykownie i elegancko. Miały one loczki spięte w koczek i sukienki prześliczne na, których leżały długie korale.

 

Ze zbioru rodzinnego. Jadwiga Czeczotko (pierwsza z lewej) z koleżanką – Pińsk 1930 r.

Żartując dowiedzieliśmy się o fakcie, że bielizna była kiedyś oznaką zamożności. Dlatego chłopcy podnosili sukienki kobietom do góry. Poznaliśmy też taką ciekawostkę, że istnieje człowiek, były mieszkaniec Osic, p. Wanhow, który prowadzi kronikę Osic. Odwiedził matkę p. Gintera, Józefę. Miał w niej informację o Osicach już z 1200 roku. A syn byłego właściciela pan Rieman, który mieszkał w zameczku (były dom p. Czapskich), odwiedził dom państwa Kussauer. W ich domu mieszkała babcia. Był właścicielem wielu domów i nieruchomości w Osicach (był dziedzicem).

Kilkakrotnie ich dom odwiedził też jego syn. Opowiedział, że w domu, w którym mieszkają żyła jego babcia. On częściej bywał u niej niż w domu rodzinnym. Poznał stół babci, który stoi w kuchni p. Kussauer.

 

 

 Wszystkie zdjęcia pochodzą ze zbiorów rodzinnych p. Janiny i Gintera Kussauer

 



Podróż do Pruszcz Gd. ok. 1949 r.

Ślubna fotografia Jadwigi
(z domu Czeczotko) i Pawła Olszewskich – 1930 r.

 

 

Jadwiga i Paweł Olszewscy z córkami
(od lewej) Stefanią, Janiną, Ireną i Genowefą
na werandzie  swojego domu – 1950 r.


 .

Janina Olszewska na sopockim molo. Obok Ginter Kussauer w wojsku (z kolegą) – 1960 r.

 

 

 

 

 Janina z córką Marzeną i Ginter z córką Mirosławą – 1968 r.

 

 

 

(od lewej) Mirosława, Gabriela
i Marzena Kussauer
– 1974 r.

 

 

 


Józefa Kussauer z synami (od lewej) Ginterem, Pawłem i Augustem – 1941 r. (zdjęcie po lewej). Obok z Józefa Kussauer z synami (od lewej) Pawłem, Franciszkiem, Ginterem oraz siostrzeńcem (u góry pierwszy od prawej) Pawłem Grabowskim – 1987 r.

 

 

 Janina i Ginter Kussauer – zdjęcie współczesne.

 

 Wywiad został przeprowadzony w dniu 21.11.2007 r.

Wspomnień wysłuchały Justyna Gortat, Anna Koszykowska i Anna Bielińska Uczennice klasy II Gimnazjum w Suchym Dębie
Wspomnienia spisała Anna Bielińska
Opiekun J. Dombrowska

 

 Śp. Ginter Kussauer zmarł 24 sierpnia 2022 r.