Wspomina Zofia Krajewska
Urodzona 5.05.1935 roku w małej miejscowości - Wólce Krymskiej województwo Kieleckie.
"Jak wyglądało babci życie z czasów dzieciństwa?"
„Pochodzę z wielodzietnej rodziny, było nas dziesięć dzieci, ja urodziłam się jako siódme dziecko. Mieszkaliśmy w małym drewnianym, dwuizbowym domku. Posiadaliśmy 10 ha ziemi w tym polowa lasu. Ziemia była piaszczysta, nieurodzajna na której rosło tylko żyto, ziemniaki i len. Z ziemi tej musiała się wyżywić cała rodzina, bo nie było w pobliżu fabryki ani zakładu pracy, żeby można było dorobić. Żywiliśmy się tym co wyprodukowaliśmy w własnym gospodarstwie. Mieliśmy dwie krowy, mama zbierała śmietanę, robiła masło, twaróg i to mieliśmy do chleba. Czasem mama trochę twarogu i masła sprzedała na targu i wtedy kupiła coś innego. Mięso wieprzowe to jedliśmy tylko dwa razy do roku, na Wielkanoc i na Boże Narodzenie, bo wtedy tylko ojciec zabił świnię. Połowę zjedliśmy my, z resztą tata dzielił się z sąsiadami. Chleb mama piekła sama raz na dwa tygodnie. W tym dniu było bardzo wesoło i miło. Zapach pieczonego chleba rozchodził się po całym mieszkaniu. My czekaliśmy z kubkami mleka na świeżo upieczony chleb, a jak to smakowało”.- babcia uśmiecha się. „Mąkę na ten chleb też robiliśmy sami. W stodole był młynek, składający się z dwóch kamieni i górny kamień obracało się kijem, żyto sypało się garściami w taki otwór na górnym kamieniu i z boku „wychodziła” mąka - podobna do obecnej śruty dla zwierząt. Młynek ten trzeba było dobrze chować, bo jak by go Niemcy zobaczyli, to by zaraz zniszczyli. Ubierać to się też ubieraliśmy w samodziałowe ubrania zrobione z lnu i wełny.
Wiosną len ojciec zasiał, po żniwach został wyrwany, potem moczony, suszony i obrabiany ręcznie na takich prymitywnych maszynach, na koniec czesano włókno. Zimą mama przędła nici potem robiła na krosnach płótno, a potem z tego szyła nam koszule, ubrania i w tym żeśmy chodzili.
Mieliśmy dwie owce. Wełnę mama przędła i starsze siostry robiły swetry, skarpety, rękawice, szaliki. Najgorzej to było z butami. Starszemu rodzeństwu ojciec kupował skórę i szewc robił buty, a jak się zniszczyły zmniejszał, podbijał spody drewnem i w takich butach chodziło młodsze rodzeństwo.
Mając 7 lat poszłam do szkoły na sąsiednią wieś oddaloną o 3km. Zimy były srogie, śniegi duże. Mróz dochodził do -30 stopni. Dróg nikt nie odśnieżał tonęło się we śniegu, a do szkoły trzeba było iść. W szkole nie było pomocy naukowych, pisaliśmy na tablicy i na tabliczkach, bo zeszyty trzeba było oszczędzać.
Jak już poznaliśmy litery to czytaliśmy na starych czasopismach - nazywały się te czasopisma „STERY”.
„Jakie życie babcia wiodła w czasie okupacji?”
…„Ciężkie to były czasy, bo zebranymi plonami trzeba było się podzielić z okupantem czyli Niemcami.
Pewnego razu, pamiętam jak zimą, mróz –20 stopni, przyjechał Niemiec z tłumaczem Polakiem. Każe rozkrywać kopiec i wybierać ziemniaki żeby oddać kontygent.
Ojciec zaczął prosić, że zmarznie cały kopiec i nie będzie miał czym wyżywić rodziny. My ze strachu, przybiegliśmy cała gromadą do rodziców i zaczęliśmy bardzo płakać. Niemcowi się żal nas zrobiło i zaprzestał egzekucji, ale ten tłumacz nie chciał ustąpić tylko koniecznie chciał kopiec rozwalać. Wtedy Niemiec się zdenerwował i powiedział do niego po niemiecku, że tu dużo dzieci i trzeba ich wyżywić i dopiero sobie poszli.
„Jak babcia przeżyła okres wojenny?”
Dziewczęta wybiegły na drogę z kwiatami dziękując za wyzwolenie. Była wielka radość”.
„Jak zmieniło się babci życie po wojnie, po przeprowadzeniu się na ziemie odzyskane?”
„Po wojnie 1947 roku, mając lat 12 przyjechałam z rodzicami na ziemie odzyskane i zamieszkaliśmy w Ostrowitem gm. Suchy Dąb. Poszłam do V klasy Szkoły Podstawowej w Suchym Dębie. Musiałam pokonywać pieszo około 5km. Jak była pogoda to jakoś się szło, a jak popadał deszcz, to brnęło się do kolan po błocie, bo nie było szosy.
Po skończeniu VII klasy, poszłam do Gdańska do Handlowej Szkoły, którą ukończyłam w 1952 roku. Potem zaczęłam pracę w powiecie w Nowym Dworze Gdańskim/ tam mieszkałam i pracowałam do 1955 roku/.
Musiałam wrócić na gospodarstwo do rodziców, ponieważ zachorował ojciec i trzeba było mamie pomóc. Ojciec zmarł…. a ja wraz z młodszym bratem i mamą zajęliśmy się gospodarstwem”.
„Jak babcia poznała swojego męża?”
„Pewnej niedzieli mój obecny mąż, służąc w wojsku w Pruszczu Gdańskim wybrał się na spacer z kolegą i koleżanką i tak jakoś zabłądzili na naszą wieś - uśmiecha się babcia.
Ja spacerowałam, zaczepili mnie - nawiązała się rozmowa, a że było to koło mojego domu zaprosiłam ich na herbatę. Odchodząc do jednostki umówiliśmy się na następną niedzielę. I tak się zaczęły spotkania, randki, coś zaiskrzyło między nami. Dowiedziałam się też, że pochodzi z kieleckiego.
26.10.1957 roku pobraliśmy się. Mąż służył jeszcze rok w wojsku, a po wyjściu z wojska zajęliśmy się gospodarstwem po moich rodzicach. Choć nie duże tylko 5ha, ale zaczęliśmy gospodarstwo powiększać dokupując ziemię gdzie się dało. Gospodarstwo się powiększało, a rodzina jeszcze prędzej. Wychowaliśmy dwóch synów i córkę, które się usamodzielnili, pozakładały rodziny i doczekaliśmy się dziesięcioro wnucząt i dwóch prawnuków. 26.10.2007 roku obchodziliśmy złoty jubileusz 50-tą Rocznice Ślubu. Dzieci zrobiły nam niespodziankę, urządziły z tej okazji przyjęcie na 60 osób, na sali w Skowarczu - za co im z całego serca dziękujemy”.
„Jakie wydarzenia babcia najmilej wspomina?”
Trudno tak powiedzieć, bo takich wspomnień było kilka. Dzieciństwo było ciężkie, ale były i wesołe dni np. Pierwsza Komunia Św.- Przyjęcie ksiądz zrobił koło kościoła. Było kakao, bułki z masłem, jak na tamte czasy miło się to wspomina. Potem narodziny dzieci, wnucząt teraz prawnucząt. Przez tyle lat to były wzloty i upadki.
Z archiwum domowego Zofii Krajewskiej
podczas uroczystości złotych godów (sierpień 2008 r.)
Wspomnień wysłuchała wnuczka Hanna Krajewska
Wspomnienia spisała Anna Dombrowska
Opiekun Jolanta Dombrowska
Luty 2009